1.2 Kłótnia pod Kulawym Elfem

Karczma pod Kulawym Elfem była ulubionym lokalem większości mieszkańców centralnej Antizji. Jej właściciel, potomek sławnego kulawego elfa, zwał się Narius i przyrzekał, że ściany karczmy gościły nie tylko elfów i ludzi, ale także przedstawiciela każdej innej rasy, jaka tylko stąpała po tych ziemiach. Zarzekał się, że raz nawet sam Aminael Wieczny, król smoków, wsadził łeb do karczmy przez drzwi (burząc przy tym pół ściany), domagając się sławnego miodu pitnego jej właściciela. Od tamtego zajścia, niepozorne wejście do gospody zostało zastąpione przez potężne dwuskrzydłowe, hebanowe drzwi, coby mistyczne gady nie czuły się dyskryminowane tym jawnym niedopatrzeniem architektonicznym.
Fundamenty karczmy były nigdy nie zmieniane, ale ściany wiele razy przebudowywano. Bar został odnowiony, galeria nad głównym podestem była zburzona, a później odbudowana, natomiast piętro drugie i trzecie dobudowano już za czasów Nariusa. Patrząc na karczmę od zewnątrz nie bylibyśmy pod wielkim wrażeniem renomy tego wiekowego miejsca pijackiej rozpusty. Stojąca na tle ciemnego lasu gospoda prezentowała się licho. Robiła takie wrażenie, ponieważ materiały budownicze użyte przy renowacji karczmy za nic nie pasowały do jej pierwotnej architektury. I przez to mieliśmy przed sobą budynek na wpół kamienny, na wpół drewniany, z niepasującymi do siebie okiennicami o wyblakłych kolorach, zardzewiałym szyldzie z sierpem księżyca, którego napis został wyprany przez lata silnych wiatrów i deszczy, oraz o nieco zapadniętym dachu.
Całe szczęście, niepozorna powierzchowność karczmy była mylna. Bo gdy wchodziło się do środka w nos uderzał gości przyjemny zapach dobrej strawy, a także aromatycznego trunku. Po prawej i lewej stronie schody prowadziły na galerię i wyższe piętra, do wynajmowanych pokojów. Naprzeciw drzwi wiła się niewyznaczona, wiecznie zmieniająca się ścieżka pomiędzy licznymi stolikami, zajmowanymi przez rozbawionych i podpitych (co często było jednym i tym samym) gości, kończąca się przy długim drewnianym barze. W głębi pomieszczenia, pod lewą ścianą stał ogromny kamienny kominek, który roznosił ciepło po całym budynku. Dostarczał większość światła na parterze, gdyż niewiele było tu lamp lub świeczników. Ale to właśnie ten półmrok (panujący nawet za dnia, gdyż okiennice pozostawały zamknięte), wspomagany ciepłą poświatą bijącą z kominka, był tak zachęcający. Koił zmysły, zapraszał do zabawy od rana do wieczora, a wieczorem zachęcał do tej samej zabawy do rana. I tak w kółko. Dzień w dzień, od wieków, niezmiennie, karczma pod Kulawym Elfem gościła każdego, kto zawitał w jej progi. Tutaj nieważny był status, miejsce urodzenia, rasa czy ilość monet w kieszeni. Karczma była miejscem, gdzie nie tolerowało się otwartej wrogości lub nietolerancji, bo właściciel wraz ze sztabem wspomagających biznes ghuli pilnowali, by wszelkie objawy agresji zostawały szybko i permanentnie tłumione. Tutaj nikt nie podnosił na siebie miecza, nie groził sztyletem pod gardło ani toporem po palcach. Aż do dzisiaj.
Wróżki wymarły, miasta nimf upadły, a wilkołaki nigdy nawet nie istniały. Smoki prawie wyginęły, krew elfów jest rozrzedzona, a chowańce zostały wybite w pień. – Tak ciągnęła się lekko pesymistyczna, momentami nieco zbyt agresywna konwersacja na temat wielu ras zamieszkujących, lub być może wcale nigdy nie zamieszkujących, ziemie Antizji. – W dzisiejszych czasach wszystkim rządzą ludzie.
Nieprawda. Elfy nadal panują północą. Przecież kontrolują dwa z pięciu królestw.
A gdzie tam. Tylko im się tak wydaje. Ten ich cały sojusz z ludźmi to była głupota. Tym samym elfy przypieczętowały swój los i straciły kontrolę nad wszystkim, nawet swoją dość żałosną imitacją magii.
Na galerii, przy jednym ze stolików tuż nad barem siedziało trzech mężczyzn, pogrążonych w zaciętej dyskusji, trwającej już od dobrych dwudziestu minut. Ich podniesione głosy, stanowcze i częste uderzanie pięścią w stół oraz ilość opróżnionych kufli trunków różnej maści, nie były niczym niespotykanym w Kulawym Elfie. Jednak temat ich dyskusji przyciągał spojrzenia i uciszał inne rozmowy. W końcu przy ich stoliku zebrała się grupka gapiów i zapalonych potakiwaczy.
Pierwszy z rozmówców był młodzikiem zwanym Jockiem, czym się lubił ludziom chwalić i miał tendencję do nadgorliwości. Gestykulował z niezdrowym zapałem, grożąc zgromadzonym podbitym okiem lub piwem na koszuli (bo gestykulował również z kuflem w dłoni). To jego wypowiedzi zazwyczaj kończyły się odmrukiwanymi komentarzami w stylu „zgadza się”, dobrze mówi i gorliwym potakiwaniem.
Mężczyzna, który dzielnie przyjmował wszystkie jego argumenty i z pasją na nie odpowiadał, nie miał takiej siły przebicia, jak towarzysz. Publiczność nie reagowała na niego pozytywnie. Zdarzyło się nawet kilka prychnięć niezadowolenia celnie skierowanych w jego kierunku. Trudno było powiedzieć, czy to jego słowa nie przemawiały do gapiów, czy jego niezbyt przyjemna powierzchowność. Nieszczęśnikowi brakowało jednego ucha, a większość twarzy pokrytą miał okropnymi poparzeniami.
Natomiast trzeci z rozmówców wcale się nie udzielał. Wydawał się całym tym zamieszaniem znudzony, a zainteresowaniem innych niezadowolony. Nie lubił się rzucać w oczy, a jego towarzysze niepotrzebnie ściągali na nich uwagę całej karczmy. Na oczy naciągnięty miał kaptur płaszcza (którym zdawał się również nieudacznie próbować kryć godło widniejące na piersi i sugerujące jego oddanie Twierdzy, a nie królowi Seregilowi, co w tych rejonach kraju nie było popularną postawą) i choć nie odzywał się często, nie powstrzymywał się od traktowania poniektórych wypowiedzi parsknięciami ironicznego śmiechu lub kręceniem głową z niedowierzaniem.
Elfy nigdy żadnej kontroli nie miały. To słaba rasa. Przed sojuszem, Antizją panowały przecież smoki – skomentował Wyel, ten-bez-ucha.
Lepiej uważaj, jak się wypowiadasz o elfach – ostrzegł towarzysza Jock. Jeszcze cię Narius usłyszy – dodał półszeptem.
Narius to tylko zwykły vilisang, mieszaniec – odparł Wyel, po czym rzucił zakapturzonemu najemnikowi szybkie spojrzenie, jakby dopiero sobie przypomniał, że on, tak jak właściciel karczmy, również był pół-elfem. Ten nie zareagował jednak. – W każdym razie, to smoki zawsze miały największą władzę. Ludzie przeminą, elfy znikną w swoich ukrytych miastach i Antizją znowu zapanują Pradawni. – Nikt w najbliższym otoczeniu nie zareagował na te słowa pozytywnie, a kilku co odważniejszych nawet postanowiło rozmówcę wyśmiać.
Słyszeliście go? – Jock podjudzał publiczność. Ryknął gromkim śmiechem i przypomniał wszystkim, że przecież nikt nie widział smoka od wieków! Była to prawda. W Antizji panowała zgodna teoria, że ostatni smok poległ w Wojnie Wszystkich Ras, dobre dwieście lat temu. Od tamtej pory nikt nigdy więcej nie został przysłonięty przez cień gada szybującego po niebie.
A ja słyszałem... – Śmiech zgromadzonych nadal nie ucichł, więc oszpecony mężczyzna musiał przekrzykiwać tłum. – Słyszałem, że rodzina królewska ukrywa się gdzieś u magów, w Zakonie Wiecznego Światła. Syn Aminaela, królowa i jej poddani. Wszyscy nadal żyją. Ukrywają się w Górach Zapomnianych, zbierają siły i szykują do ataku. – Głosy w końcu ucichły. Teraz wszyscy ze skupieniem, ale też sporą dawką sceptycyzmu, wsłuchiwali się w kolejne słowa Wyela. – Smoki powrócą. Antizja utonie w ich ogniu, a każdy, kto nie stanie po ich stronie, zginie. – Choć słowa te brzmiały, jak wyssane z palca, słowa dziecka, które pragnie, by ich marzenie (lub w tym wypadku koszmar) stało się prawdą, tym razem nikt się nie zaśmiał. Bo tym razem w brzmieniu głosu słychać było nutę groźby i czającego się w kącie umysłu szaleństwa. Na to w końcu odezwał się najemnik:
Niech wrócą. Niech tylko wystawią swoje Pradawne tyłki na światło dzienne. Ktoś im na pewno szybko przypomni dlaczego pouciekały stąd z podkulonymi ogonami. Ktoś przypomni im ból naostrzonego metalu na ich miernych łuskach.
Ktoś? Masz na myśli siebie? – spytał Wyel wyraźnie rozeźlony na słowa zakapturzonego mężczyzny. – Jesteś nic nie wartym żołnierzykiem Twierdzy. – Słowa te splunął, jakby miał coś nieprzyjemnego w ustach. Cóż, tak zazwyczaj reagowano na popleczników Twierdzy i jej okrutnego pana. – I, może nie jesteś tego świadomy, ale nie jesteś ognioodporny. Nikt z nas nie jest. – Swoje fanatyczne spojrzenie, rozmówca przeniósł na resztę zgromadzenia. – Pamiętajcie moje słowa! Przyjdzie dzień, gdy Pradawni powrócą, a z nim powróci Ogień!
Przez chwilę wydawać by się mogło, że zamilkł każdy gość karczmy pod Kulawym Elfem. Na moment zrobiło się tak cicho, że odgłos przełykanego trunku wydawał się brzmieć w uszach jak odgłos dzwonu. I wtedy najemnik roześmiał się głośno. Zgiął się w pół i prawie spadł z krzesła, a jego niski głos rozbawienia wypełnił pomieszczenie. Kilka niepewnych chichotów dołączyło się po chwili, ale w końcu znowu zapadła cisza.
Jesteś głupcem, Wyel. Wierzysz w te stare bajdy? Może jeszcze nam powiesz, że wilkołaki są prawdziwe, ghule przyjazne albo nimfy inteligentne? – Prychnął z pogardą, zirytowany słowami towarzysza. – Wszyscy dobrze wiedzą, że smoki nigdy nie zionęły ogniem.

***

Nahl praktycznie wybiegł na zewnątrz. W karczmie było duszno, a debata Wyela nieźle zagotowała mu krew. No i czemu się tak denerwował? Co mają znaczenie słowa jakiegoś fanatycznego wariata? Wziął kilka głębszych oddechów i przespacerował w stronę stajni na tyłach karczmy. Nie uspokoił się, aż trzeci raz okrążył budynek. W końcu, gdy ręce przestały mu się trząść, po cichu wszedł do stajni. Drogę momentalnie zagrodził mu Dewen, zza pazuchy miał już w połowie wyciągnięty sztylet.
– Wybacz, Jedyny – mruknął zmieszany, gdy rozpoznał twarz Nahla wyglądającą spod kaptura.
– Nie szkodzi, Dew. Jak tam nasz więzień, nadal taki dowcipny?
– Uhm... nie, kapitanie. Zakneblowaliśmy go – przyznał nieśmiało Dewen, na co Nahl roześmiał się szczerze. Klepnął strażnika po plecach, życząc mu dobrej nocy, ale zanim wrócił do wynajmowanego na piętrze gospody pokoju, zajrzał jeszcze szybko do jednego z boksów dla koni, gdzie na cienkiej warstwie siana leżał Fenn. Szybkim spojrzeniem profilaktycznie obrzucił węzły na jego kostkach i nadgarstkach. Już miał zawrócić, gdy dostrzegł, że więzień nie śpi, jak początkowo podejrzewał. Szeroko otwarte oczy praktycznie się z niego naśmiewały.
– Ale ten Wyel wygaduje głupoty, co? – Chłopak wyszczerzył zęby. Po kneblu nie było śladu.

4 comments:

  1. Oooo! To mi też się podobała. Ta opowieść o wszystkim, te rozmowy są piękne. Nie są sztuczne, a opisy prawdziwe i pobudzające wyobraźnię.
    MASZ TALENT! Pan Kot docenia i wstydzi się swoich opowiadań, heh.
    Nigdy nie pisałem tak dobrze, ale dzięki czytaniu ciebie będę się uczyć. Lubię się uczyć, a zwłaszcza jeśli jest to, coś co lubię.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dzięki, dzięki! Lubię pisać dialogi, więc cieszy mnie, że nie wyglądają sztucznie :)
      Ale weź mi stąd wyjdź z tą sztuczną kocią skromnością, bo nie masz się czego wstydzić. Jakby to nie było oczywiste w moich komentarzach u Ciebie, to Ty również masz talent, i to porządny.

      Delete
  2. Łohoho. :D
    Zaczynasz się rozkręcać, to dobrze. ^^
    Podobał mi się opis tej karczmy a także ta dyskusja. Widać, że dobrze rozplanowałaś historię, wszystko sprawia wrażenie przemyślanego.
    A Fenn mnie intryguje, o. :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. A cieszę się bardzo, że wydaje się to dość spójne :) Fenn zdecydowanie należy do postaci, które intrygują nawet samą autorkę, lol.

      Delete

^