Lye’alder konspiracyjnie oddalił się od Złotego Pirata. Wokół było
wystarczająco zamieszania, by jego spacer pomiędzy klatkami wydawał się
niewinny. Zatrzymał się przy jednej z ostatnich, ostrożnie zbliżając do
prętów i zaglądając do środka. Chyba była rozzłoszczona. Ale z nią nigdy nie
było do końca wiadomo. Chce ci uścisnąć dłoń czy połamać palce? Krótkie czarne
włosy powiewały na gorącym od pożaru powietrzu i łaskotały jej podbródek, raz
po raz przysłaniając również te duże zielone oczy, szeroko wpatrzone w zabójcę.
– Wyciągnij mnie stąd, Lye - powiedziała ściszonym głosem i w jego
rodzimym języku, świadoma tego, jak jej współwięźniowie byli ściśnięci w klatce
i mogli podsłuchać każde słowo.
– Jakbyś nie zauważyła, sytuacja jest dość skomplikowana. Na przykład,
widzisz tego z opaską na oku? Wydaje mi się, że ma tendencję do agresji.
Szczególnie w stosunku do ludzi, którzy spróbowaliby mu wykraść wartościowego
niewolnika.
– To zorganizuj jakąś dywersję, a ja się sama stąd wykradnę.
– A widzisz tego wielkiego, przerażająco wściekłego kapitana
seregilskiej straży? Wyobraź sobie, że z jakiegoś powodu mnie nie spuszcza z
oka.
– Masz rację, doprawdy niewiarygodne.
– Chyba sobie żartujesz... – Wiedźma zaniemówiła ostentacyjnie, jakby
Lye pierwszy raz w życiu starał się od niej wyłudzić pieniądze. A gdyby nie to,
że do jej boku tuliła się mała dziewczynka, pewnie sięgnęłaby przez kraty klatki i udusiła Lye’a na miejscu. – Czyli fakt, iż robotę u Seregila
zawdzięczasz mnie, nic nie znaczy? A co z twoim złodziejkiem? Nie widzę go
uczepionego twojego boku, jak ma w zwyczaju, co znaczy, że nie udało ci się go
odbić z Odosobni. – Wiedźma zmierzyła zabójcę kpiącym spojrzeniem i moment
później jej starania zostały wynagrodzone, gdy Lye mocniej zacisnął szczękę, a
dłoń samowolnie powędrowała za pazuchę.
– Faktycznie, bo informacje oddałaś mi z dobroci własnego serca. Niczego
ci nie zawdzięczam – warknął, z wysiłkiem zmuszając się do zostawienia Błysku tam,
gdzie był. – Ty miałaś coś, co ja chciałem i vice versa. Przypomnij mi, żebym
następnym razem pamiętał, że taka całkiem prosta wymiana robi się nagle
skomplikowana, gdy zaangażowana jest w to Wiedźma.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Pierwsza, z westchnieniem, odpuściła
Wiedźma. To nie był czas na unoszenie się dumą. Musiała się stąd jak
najszybciej wydostać. Gdyby jej oprawcy dowiedzieli się, jaką zdobycz udało im
się schwytać do klatki... Cóż, wizja konsekwencji nie wprawiała ją w optymizm.
– Słuchaj, Lye, możemy sobie nawzajem pomóc – powiedziała, nieco
łagodniej.
– Naprawdę? Bo mnie się wydaje, że niczego od ciebie nie potrzebuję.
Mogę po prostu odwrócić się na pięcie i odejść. Val Delor jeszcze mi za twój
bezpieczny przewóz zapłaci – odpowiedział zabójca, choć jego głos również
pozbawiony był złości. Przede wszystkim jednak, coś w momencie do niego
dotarło. Nie porzucił przecież swoich towarzyszy z Oddziału Wilka i był
absolutnie pewny, że Wiedźmy również nie zostawiłby na pastwę losu.
Powierzchowna niechęć, mylne przekonanie o własnej racji, oraz chłód bijący od
jego słów i postawy, były godne mordercy bez serca. Którym zdecydowanie nie
był.
– On nie pomoże ci odnaleźć tego, co straciłeś – powiedziała Wiedźma,
przyciskając policzki do krat. Lye roześmiał się cicho, a wtulona w kobietę
dziewczynka spojrzała na niego z zaniepokojeniem. Pokręcił głową z
niedowierzaniem. To była właśnie typowa, wiedźmowa gadka.
– Chcesz powiedzieć, że pomożesz mi odnaleźć dawno utraconą sakiewkę
srebra? – spytał z sarkazmem.
– Nie. Mogę ci natomiast powiedzieć, gdzie jest twój złodziej – odparła,
a w jej zielonych tęczówkach zabłysły iskierki magii. Lye odskoczył, jak
oparzony i być może uciekłby aż pod wrota Czeluści, gdyby nie jedno słowo:
złodziej.
***
Lye’alder zachowywał się dziwnie. Znaczy, dziwniej niż zazwyczaj. A to
oznaczało powrót jego niebezpiecznej nieprzewidywalności. Kapitan Oddziału
Wilka przyglądał mu się uważnie, gdy wędrował pomiędzy klatkami, a przed jedną
się nawet zatrzymał i zamienił kilka słów z... Ach, czy to nie ta tancerka?
Tak, jej zielony strój odznaczał się na tle brązów i szarości, w które
poubierani byli inni mieszkańcy Qarachu. Wydawała się być czymś wzburzona.
Ramieniem obejmowała małą dziewczynkę, a drugą dłonią zasłaniała jej oczy.
Przed czym? Nie mogła jej przecież osłonić przed niesprawiedliwościami świata,
przed łowcami niewolników, w których rękach się znajdowały. I gdyby się jej nie
przyglądał, nie zauważyłby nagłej zmiany w jej spojrzeniu, nie zrozumiałby
nagłej reakcji zabójcy, gdy odskoczył od klatki.
Taienowi zmroziło krew w żyłach i w momencie podjął decyzję. Gestem
dłoni przywołał do siebie najbliżej stojącego Wilka i wydał rozkaz. Teraz mógł
dyskretnie obserwować, jak informacja o jego zamiarach powoli przemieszcza się
od jednego żołnierza, do drugiego, aż w końcu dojrzał Jonah zbliżającego się do
Lye’aldera. Powiedział kilka słów i wskazał w kierunku swojego kapitana.
Zdezorientowany zabójca wzrokiem odszukał Taiena i skinął głową, po czym,
pożegnawszy się z tancerką, dołączył do niego przy obrzeżach miasteczka.
– Co się dzieje? – spytał nieco roztargniony Lye, jakby konwersacja z
kobietą nie poszła mu do końca pomyślnie.
– Chcę wiedzieć jakie masz zamiary? – odparł kapitan, pochylając się nad podstawą jednej z klatek, udając, że sprawdza jej zamknięcie, jednak samym tonem
sugerując, że ma dość tej sytuacji i jest na skrawku mentalnej wytrzymałości.
– Nie takie proste się z tego wszystkiego wykaraskać – przyznał Lye,
wyraźnie nie miał szczególnie ochoty udawać, że jakiś zawiły plan działania
tworzy mu się w głowie.
– W porządku, zajmę się tym. Daj mi fundusze króla. – Nagły sposób, w
jaki kapitan przeszedł do sedna sprawy zdziwił Lye’a, ale też dał mu szansę
odetchnąć ulgą. Czyżby myślał, że kapitan wpadł na coś błyskotliwego? Nadal był
dość rozstrojony po konwersacji z tancerką i praktycznie bezmyślnie oddał
Taienowi sakiewkę pieniędzy. Fundusze króla, które mogły być jego ucieczką,
jego ubezpieczeniem gdyby doszło do najgorszego scenariusza i musiałby uciekać.
Sakiewka srebrnych łabędzi nawet w Kareen dałaby mu wiele wygodnych możliwości.
Jakby to do niego w momencie dotarło, wyciągnął dłoń po oddane pieniądze, bo
wcale nie chciał się z nimi rozstawać, ale Taien odwrócił się na pięcie i
żwawym krokiem ruszył w kierunku Złotego Pirata. Teraz miał w garści również
pozostałości pieniędzy każdego innego Wilka. Przyszedł czas się targować.
***
– Zorganizuj dywersje – powiedziała mu, jakby to było takie proste. –
Resztą zajmę się ja.
– Dywersję, jasne, nie ma nic prostszego – odparł, niepokój kryjąc pod
zasłoną rozbawienia. Czyżby Wiedźma wiedziała, jak przesądny, nieufny magii był
Lye? To było złe, nienaturalne. Skrzące się oczy Wiedźmy już przygasały, a
Lye’alder zastanawiał się po co kobieta potrzebuje jego pomocy, skoro
posiadała natchnienie, i to sporo. Nie lubił magii, albo być może jedynie
się jej obawiał. Ale wydawało mu się, że rozumiał na jej temat wystarczająco wiele, by wiedzieć, że zamknięty zamek czy kłódka nie przedstawiały większego problemu osobie nią władającej. Jego nieufność do Wiedźmy jedynie wzrastała. Gdyby wiedział, że jak Banoth jest natchniona, nigdy nie zdecydowałby z nią traktować.
Beształ się w myślach za swoje podejście. Czy nie tak samo zareagował na
mutację Fenna? Później, gdy szok minął, przecież ze złością odpowiadał na uprzedzone, ignoranckie
zachowanie niektórych ludzi w swoim otoczeniu. Czemu nie mogli po prostu
zaakceptować faktu, iż był człowiekiem, tak jak i oni. Może i był, cóż, inny, ale nadal płynęła w nich ta
sama, czerwona krew, czyż nie? Więc czy jego własne uprzedzenie do magii i
ludzi z Antizji potrafiących nią władać nie robiło z niego hipokryty?
I może właśnie te przemyślenia go zgubiły. Zamiast podjąć jakąś decyzję
i działać, dał szansę Taienowi zrobić coś wybitnie głupiego. Dlaczego
przekrzykiwał się z partyzantem? Dlaczego były to krzyki licytacji? Gdy w końcu
zbliżył się do źródła zamieszania Val Delor już przyjmował pieniądze, a Oddział
Wilka ponownie skupił się wokół swojego kapitana, czekając na kolejne rozkazy.
Widać czasy, gdy Taien pozwolił Lye'owi decydować o ich losach się raptownie
skończyły.
– Co się dzieje? – spytał partyzanta, który uśmiechał się lubieżnie.
– No przecież już zapłacone, możesz odejść – odparł Val Delor i nie
szczędząc zabójcy kolejnego spojrzenia, odwrócił się wydawać rozkazy do
odjazdu. Lye szybko pojął, co się właśnie wydarzyło. Nie mając innych pomysłów
ani środków do wydostania się z tej niemożliwej sytuacji, Taien wydał ich
ostatnie pieniądze. Val Delor w ten sposób zaakceptował zaangażowanie seregilskiej straży, ponieważ poprzez kupno niewolników stali się teraz
współsprawcami. Wszyscy mogli za to stracić głowy.
Klatka z Wiedźmą została odczepiona od bawołów Złotego Pirata, który
skrzekliwym głosem wykrzykiwał rozkazy do pośpiechu. Mieszkańcy miasteczka
podjęli lamenty, tym razem kierując je do Oddziału Wilka, gdy okazało się, że
żołnierze Szlachetnego zdecydowali się odkupić wagon niewolników. Każdy
próbował teraz podnieść swoją wartość. Lye być może parsknąłby śmiechem na
ironię tej sytuacji, gdyby nie był tak zaskoczony - czy przed chwilą nie
protestowali niewolnictwa? A teraz chcieli kapitana Wilków przekonać, że ich
też powinien wykupić i zabrać ze sobą? Wszyscy zostali jednakowo zignorowani.
Zabójca odetchnął z ulgą, gdy procesja partyzantów i ich łupu zaczęła
się oddalać od płonącego miasteczka. Czyż nie miał szczęścia, że Taien
zdecydował wykupić akurat tę klatkę? Właśnie podszedł do krat i swoim
niskim, autorytatywnym głosem tłumaczył coś więźniom. Już sam ton jego głosu
wyraźnie uspokajał nadal nabuzowanych adrenaliną qarachczyków. Obóz został wybitnie
szybko spakowany (Lye'alder nawet pomógł w pospiesznym składaniu namiotów) i
wkrótce, gdy niebo na horyzoncie zaczęło już blednąć, byli gotowi do drogi.
Wszystkim wyraźnie spieszyło się opuścić to przeklęte miejsce, teraz ciche i
dogorywające. Klatka została otwarta na oścież.
– Gdzie zmierzacie, kapitanie? – spytał łysiejący
mężczyzna, gdy jako pierwszy wyskoczył na wolność.
– Prosto do Tisainn – odparł Taien i rozejrzał się po zgromadzonych,
przestraszonych ludziach. – Wszyscy jesteście mile widziani w naszym
towarzystwie. Gdy król dowie się o całym zajściu, jestem pewien, że wyśle w te
strony wojsko, by zajęło się problemem i upewniło...
– To się nigdy nie powinno było zdarzyć! – wrzasnęła młoda kobieta, na
której poszarzałych od sadzy policzkach widać były stróżki utworzone przez łzy.
– Dlaczego Seregil na to pozwala?! – Kilku innych mieszkańców Qarachu
przytaknęło. Teraz, gdy niebezpieczeństwo minęło, wróciła wściekłość na tę
niesprawiedliwość losu. A wiadomo, obwiniać za obecną sytuację mogli tylko jedną
osobę.
– Ależ proszę... – Kapitan rozłożył ręce w bezsilności. – Przecież nie
możecie Szlachetnego obwiniać o tak niespodziewaną sytuację. Nikt nie mógł
przewidzieć...
– Niespodziewaną?! – Kapitanowi znowu nie dane było skończyć. Oho,
to się wkopał – pomyślał Lye, ukradkiem zbliżając się do klatki, z
której nadal wysypywali się więźniowie. Ostatnimi była Wiedźma, z dziewczynką
na rękach. Teraz wystarczyło tylko razem z kobietą wykraść się z obozu i
zwiewać. Już obmyślał plan, jak zdobędą trochę pieniędzy, jak przedrą się przez
tereny Seregila, jak dotrą do... No tak, nadal nie wiedział, gdzie tak naprawdę
musieliby się dostać.
– Handlarze niewolników kręcili się w tych rejonach od tygodni!
– To prawda, w zeszłym miesiącu słyszeliśmy, że Faos zostało kompletnie
zniszczone przez partyzantów.
– Faos! W samym centrum królestwa! Nie jakiś podrzędny Xarat pod
władaniem Banotha. O nie, ostatnio słyszy się, że bezpieczniej jest być
poddanym Twierdzy, niż naszego drogiego Szlachetnego!
Sytuacja szybko wymykała się spod kontroli. Zamiast ulgi i
wszechogarniającej wdzięczności, wyzwoleni mieszkańcy byli wręcz oburzeni tym,
co ich spotkało. I czemu się dziwić? Byli przerażeni, właśnie stracili
wszystko, nie tylko swój dom i dobytek, ale także sąsiada. Nie ma nic gorszego niż
odebrać człowiekowi to, co jest mu dobrze znane i tym samym przyjazne i
bezpieczne. Lye, z jakiegoś powodu był rozbawiony. Może to miało do czynienia z
czymś, co kiedyś powiedział mu ten najemnik, Nahl: Jeżeli jesteś poddany Seregilowi i
jedziesz przez las z oddziałem straży królewskiej, na pewno trafisz na
partyzantów. Jeżeli jesteś poddany Banothowi i samotnie jedziesz przez las, na
pewno nie trafisz na partyzantów.
Do debaty włączył się Jonah, przekrzykując się z qarachczykami na temat
tego, gdzie w kraju jest najbezpieczniej, natomiast Taien, podszedł do klatki i
wyciągnął ręce, by pomóc Wiedźmie z dzieckiem. Dziewczynka ufnie uwiesiła się
szyi kapitana, a ten w momencie zatrzasnął kobiecie kratę przed nosem.
– Taien, co ty...! – Lye’alder rzucił się w stronę przywódcy Wilków z
protestem, ale drogę w momencie zagrodziło mu dwóch żołnierzy z obnażoną
bronią. Kilku qarachczyków wrzasnęło z przestrachem, jeden nawet zaczął
uciekać. Natomiast kapitan ostrożnie odstawił dziecko na ziemię, a w jego dłoni
w momencie pojawił się miecz.
– Macie wybór, moi mili – powiedział do zebranych, nie tracąc swojego
stoicyzmu. – Możecie do stolicy wyruszyć z nami, albo szukać pomocy i
schronienia na własną rękę. – Qarachczycy spojrzeli po sobie. Większość miała
znajomych lub rodziny w pobliskich wioskach. Podróż z żołnierzami wydawała im
się więc niepotrzebna, a być może nawet i bardziej niebezpieczna. Nawet
przejezdni z trupy artystów zdecydowali trzymać się w grupie. Nie
ufali im, przeklęci niewdzięcznicy, nie ufali posłańcom samego Szlachetnego.
Taien nie okazał swojego zdegustowania publicznie, ale Lye widział, jak
rozczarowany był, iż kolory Seregila nie wzbudzały w jego poddanych
jakiejkolwiek wiary. Wzrok wielu z nich lądował jednak wiele razy na kobiecie
nadal zamkniętej w klatce. Nie krzyczała, nie protestowała. – Ona zostaje –
oznajmił Taien, jakby to miało im wszystko wyjaśnić. Mężczyźni spuścili ze
wstydem oczy, jakby było im głupio, że nie mają odwagi iść niewiaście na pomoc.
Po takiej nocy, jaką właśnie spędzili? Lye wątpił, żeby Wiedźma miała im to za
złe. Mała Irit wylądowała na ramionach jednego z mężczyzn i cała grupa zaczęła
się oddalać w stronę wschodzącego słońca. Nikt nie zaoponował. W końcu była
jedynie przejezdną tancerką. Dlaczego mieliby przejmować się jej losem?
Oj, ale Lye się przejmował. Już widział, jak sztyletowała go
wzrokiem. Wyciągnij mnie stąd! – zdawała się bezgłośnie na
niego krzyczeć. Ale Lye nie spuścił wzroku z kapitana, ponieważ ten nie
opuścił broni.
– Twoja przydatność się właśnie skończyła – powiedział chłodno. – Nie
dość, że nie zdołałeś podołać wyznaczonemu ci przez króla zadaniu, to jeszcze
przeciw Szlachetnemu spiskujesz z heretyczką.
– Spiskuję? Czekaj, Taien, ty nie rozumiesz... – Lye nie dokończył, bo
miecz Taiena uniósł się w ostrzeżeniu, ale słowa Wilka nie uszły jego uwadze. Heretyczka? Wydawało się, że Taien był wyznawcą nauk propagowanych przez Gildię Szlachetnego, tych dotyczących osób władających magią. Lye owszem, również był nieufny magii, ale Gildia w swoich skrajnych, drastycznych przeświadczeniach uważała, że natchnionych powinno się natychmiastowo wieszać.
– Nie radziłabym, kapitanie – odezwała się niespodziewanie Wiedźma.
Leniwie oparła przedramiona na kratach, a spojrzenie utkwiła w zabójcy. – Nasz
drogi Lye’alder jest niesamowicie szybki z tym swoim sztyletem, którego
idiotycznie nazwał błyskawicą. – Lye nie poprawił jej i nie był też pewien, czy
w ten sposób chciała mu pomóc, czy przeszkodzić, ale Taienowi nie trzeba było drugi raz powtarzać, obrał pozycję defensywną, podczas gdy reszta
Oddziału Wilka zaczęła zacieśniać okrąg.
– Jakbyś był tak miły i wszedł do klatki – zasugerował Taien.
– Wiesz, chyba jednak nie – odparł Lye, przenosząc swoją centralną masę
ciała na palce stóp, jakby szykował się do skoku. Nogi miał ugięte w kolanach,
głowę pochyloną, ramiona luźno opuszczone wzdłuż ciała. Nie spinał mięśni, nie
wykonywał gwałtownych ruchów, nic w jego postawie nie świadczyło o tym, że nie
zamierza czekać na atak, że nie będzie ofiarą, a agresorem. Przez długie
tygodnie wspólnej podróży, Oddział Wilka widział Lye'aldera jako mało konfliktowego, być może nieco drażliwego, ale w gruncie rzeczy dość łagodnego osobnika, a nikt poza kapitanem nie znał jego profesji. I było mu to teraz bardzo na rękę.
Skoczył. Nie w przód, na kapitana, jak można się było spodziewać. W bok,
tuż w ramiona niczego nie podejrzewającego Jonah. Wykorzystał jego
niedoświadczenie i przesadną pewność siebie. Chłopaczyna nawet nie zdołał wydać
dźwięku zaskoczenia, gdy ciężar dorosłego mężczyzny znalazł się na jego klatce
piersiowej, pozbawiając go tchu. Wiedźma miała rację, Lye’alder był szybki, ale
nie tylko ze sztyletem. Gdzie w momencie pojawiła się chłodna stal zamachniętego
seregilskiego miecza, tam Lye’a już nie było. Błędem Oddziału Wilka, było
skupianie się w jednym miejscu. Byli za blisko siebie. Chcąc uwięzić go w
kłębowisku ciał i nie dać szans na ucieczkę skazali się na walkę w bardzo
ciasnych warunkach. Głupcy.
Zabójca w jednej chwili przeturlał się po suchej ziemi traktu, odepchnął
ramionami od podłoża i stopami naprzód pozbawił kolejnego Wilka terenu pod
nogami. Stamtąd, korzystając z zamieszania, spowodowanego jego nagłym atakiem,
rzucił się w stronę Taiena. To on był najważniejszy w tej niezbyt zbalansowanej
walce. Nie mógł przecież przez dłużej niż kilka sekund w pojedynkę wygrywać
walkę z całym oddziałem żołnierzy. Lye znał swoje możliwości, ufał odruchom
wpojonym mu przez swojego starego wodza, ale również się nie przeceniał.
Kapitan już na niego czekał. To nie był młodzik, aż rwący się do bójki. To był
doświadczony wojownik, kalkulujący każdy ruch przeciwnika.
Problem Taiena był następujący: spodziewał się taktyki, przemyślenia.
Spodziewał się, że od Lye’a otrzyma respekt, być może nawet wahanie, gdy
zabójca na swej drodze spotka człowieka o swojej posturze, o swoim wyszkoleniu.
Mylił się. Lye bowiem nadal był rozpędzony i nie zwalniał. Nie tracił cennych
chwil na ocenienie sytuacji, nie tak wygrywało się te najważniejsze potyczki -
potyczki o życie. Teraz istniał tylko instynkt i siła pamięci mięśniowej. Nawet
się nie zastanawiał, pierwszy cios padł pod ramieniem z uniesionym mieczem z
taką szybkością i siłą, że Lye przysiągłby, że aż poczuł pęknięcie łamanego
żebra pod swoją zaciśniętą pięścią.
Wiedźma obserwowała zdarzenia, z dłońmi zaciśniętymi na prętach krat.
Całe ramiona aż jej drżały z wysiłku, gdy w duchu modliła się do dobrych wróżek
o powodzenie zabójcy. Była świadoma jego sławy w kryminalnym półświatku
Antizji, ale nigdy nie było jej dane zobaczyć go w akcji. Wygrywał. Albo raczej
miał chwilową przewagę. Wilki jednak robiły się niecierpliwe i nikt w pojedynkę
nie miał prawa wykaraskać się z takiej sytuacji. Natomiast cios, który
niejednego posłałby na ziemie wijącego się z bólu, kapitana ledwo ruszył.
Wyjście pozostawało jedno: zabójca musiał uciekać. A tego nie robił.
Zrozumiała w momencie. Szukał rozwiązania, w którego skład wchodziłoby
uwolnienie z klatki Wiedźmy. Potrzebował jej, bo miała przecież coś, co
stracił.
– Jest w Twierdzy! – krzyknęła więc. – Twój złodziej jest w Twierdzy!
Mam ochotę cię zabić, ale świadomość, że są jeszcze rozdziały sprawia, że jestem spokojny. Końcówka jest porywająca. Jestem zniecierpliwiony, ale bardzo ciekawy końcówki. Fabuła jest super. Dziękuję.
ReplyDeleteEj, chciałam zauważyć, że grożenie autorom może negatywnie wpłynąć na ich wenę twórczą xD
DeleteDzięki, jak zwykle, Twoja opinia jest wysoko ceniona :)
Jestem! W końcu. Wiem, że się nie gniewasz, że tak wolno nadrabiam, ale i tak mi głupio. xd
ReplyDeleteA rozdział bardzo mi się podobał. Zdziwiło mnie, że Wiedźma ostatecznie powiedziała, gdzie jest złodziej. Myślalam, że będzie szła w zaparte. :D
Ale fajnie było zobaczyć Lye w akcji. Zwinny skurczybyk. ;D
Pozdrawiam cię cieplutko! :3
Absolutnie się nie gniewam, jestem niezmiernie wdzięczna, że tu jeszcze zaglądasz!
DeleteA to cieszę się, że udało mi się czymś zaskoczyć ;)
Pozdrawiam również
Przerwane w najlepszym momencie
ReplyDelete