Jakieś trzy lata temu...
Dlaczego nikt mu nie wierzył?
Był przecież ich pieprzonym bohaterem narodowym! Rheyn knuł i planował
wszczęcie kolejnej wojny, coś, czego Nahl nie mógł ścierpieć. Nie po tym, jak
skończyła się ostatnia. Nie chciał kolejnego powołania do wojska, nie chciał
tego wszechogarniającego, paraliżującego strachu, nie chciał przekonania, że
każdy kolejny dzień był jego ostatnim, nie chciał...
Ale nikt mu nie wierzył. Od
ostatniej wojny minęło prawie dwieście lat, a czas ten Jedyny w większości
spędził w alkoholowym stuporze. Nie skończył z własnym życiem tylko i wyłącznie
dlatego, że się bał. Był niczego niewartym tchórzem, a już na pewno nie
zasługiwał na czczenie, jakiego doświadczał od mieszkańców Antizji.
A jednak nikt mu nie wierzył.
Raz na jakiś czas, Rycerza Ostatniej Nadziei zapraszano na wystawne bankiety.
Był w końcu wychwytywany przez głowy kraju, ambasadorów i inne wysoko
postawione osobistości i oklaskiwano samo jego istnienie, jakby był kimś więcej
niż tylko zwykłym żołnierzykiem, któremu kiedyś, pokolenia temu, udało się
kogoś pomyślnie ukatrupić. Przeklinał naiwność antizyjczyków za ich wieczną
potrzebę do posiadania jakiejś ucieleśnionej formy dobra i honoru. Ale rozumiał
też, że tak właściwie nie wielbili jego, tylko symbol, którym się stał. Był ich
ostatnią nadzieją. I tym sposobem znalazł się w odpowiednim miejscu i w
odpowiednim czasie, by podsłuchać odpowiednią rozmowę. Rozmowę, która
wyciągnęła Nahla z życia w ciągłym stanie umysłowym pod tytułem: oddycham tylko
po to, by istnieć. Bo nagle, w końcu, wyglądało na to, że życie jednak
podsunęło mu pomysł na nadanie sobie sensu. Czyżby nadarzyła się okazja, by
stać się Jedynym, ale tak na serio?
Jego pierwszym instynktem było
powiedzieć królowej. Ale nawet w umyśle zamglonym alkoholem do Nahla dotarło,
że oskarżanie jej syna być może nie da odpowiednich skutków, ba!, królowa
prawdopodobnie była w to wszystko zamieszana. Bo jakże mogłaby nie wiedzieć o
poczynaniach samego ambasadora elfów? Ale był jeszcze Seregil. Seregil VII,
zwany Szlachetnym, jak jego prapradziadek. Król był wielbiony przez społeczność
zarówno ludzi jak i elfów. Jego związek z elfią księżniczką miał być wspaniałym
sojuszem, małżeństwem czysto politycznym. Okazali się jednak parą jak z
obrazka, razem rządząc sprawiedliwie, wydawali się naprawdę przejmować losami
wspólnego królestwa. Tak, Seregil na pewno by go wysłuchał, a jeśli nie,
zrobiłaby to Livadia. Znał przecież księżniczkę odkąd była małym szkrabem.
Seregil zgodził się Jedynego
wysłuchać, ale Nahl od swoich pierwszych słów wiedział, że król nie poświęca mu
całej swojej uwagi zbyt zmartwiony księżniczką chorującą na Pustynną
Gorączkę. Siedział na ławie tronowej, obitej bordowym aksamitem i wodził
wzrokiem po pomieszczeniu wypełnionym tłumem doradców oraz głów szlachcianych
rodzin należących do jego rady. Przestronna, dobrze oświetlona i ustrojona
jaskrawymi kolorami sala tronowa przyprawiała Nahla o ból głowy, a jego
argumenty potraktowane zostały z niedowierzaniem i oburzeniem, a sam król
nazwał je wyssanymi z palca, skrajnie spiskowymi, jak śmiał w ten sposób
wyrażać się o bracie jego drogiej Livadii? Jedyny dał za wygraną. Sam do końca
nie rozumiał co popchnęło go do wtrącenia się do sytuacji. Co by to zmieniło,
gdyby elfy ostatecznie podbiły Antizję? Próbował się zastanawiać nad
hipotetycznymi scenariuszami i ich czysto filozoficznymi rezultatami, ale
zaczynało go mdlić więc dużo prościej było sięgnąć po butelkę.
I wtedy, gdy pod Kulawym Elfem
starał się utopić wyrzuty sumienia, podsłuchał kolejną rozmowę. Zaczynał się w
tym robić dobry. Wystarczyło na czoło nasunąć kaptur i upewnić, że
wystarczająco cuchnie się piwem i ludzie nie poświęcali ci uwagi nawet wtedy,
gdy pod kapturem i smrodem krył się niechętny bohater. Może powinien zostać
szpiegiem?
Rozmowa dotyczyła Banotha,
nowego pana na Twierdzy. Młody władca rządził od niedawna, ale
już zdążył sobie wyrobić imponującą opinię. Podobno był też
dość podejrzliwy, wręcz paranoiczny jeśli chodziło o jego wrogów. Brzmiał
idealnie do celów Nahla.
– Jestem doprawdy zaszczycony
– powiedział, choć ton jego głosu zdecydowanie tego nie potwierdzał. –
Odwiedziny Rycerza Ostatniej Wiary wymaga uczczenia!
–
Ostatniej Nadziei – wtrąciła się cicho kobieta, stojąca tuż przy
tronie Banotha. W jej szarej sukni, z kosmykami włosów zgarniętymi za ucho i
skulonymi, drobnymi ramionami, wydawała się wtapiać w otoczenie. Stała
nieruchomo, jak posąg, czym wyraźnie kontrastowała z wiecznie wiercącym się
Nahlem. Szczerze wątpił czy by ją w ogóle zauważył gdyby nie to, że się
odezwała, mimo tego, że stała na pierwszym z trzech schodków prowadzących do
tronu, tuż po prawej stronie zasiadającego go Banotha. Tron był ogromny, z
ciemnego, ciosanego kamienia górował nad każdym, kto stawał u jego stóp. Być
może to właśnie dlatego Nahl był tak rozczarowany widokiem samego Banotha.
Czyżby to rozmiar tronu dawał złudne wrażenie, że pan Twierdzy był
dość niski i tak jakby... mało imponujący?
Siedział z
łokciem wspartym na szerokim ramieniu tronu, a jedną stopę miał
opartą na kolanie, czym jeszcze potęgował swój niedbały wygląd. Jakby wcale nie
chciał na Nahlowi zrobić dobrego wrażenia. Albo może właśnie o to chodziło?
Może właśnie wrażenie starał się zrobić jak najgorsze? Ciemno-brązowe włosy
sterczały mu we wszystkie strony, jakby nie miał pojęcia co to grzebień, gęsta,
kilkocentymetrowa broda pokrywała mu policzki, a przedramiona obwiązane miał
cienkimi rzemieniami, jak było stosowne w kulturze ghulowej. Na ten szczegół
Nahl otrząsnął się nieznacznie z resztek alkoholowego upojenia nocy
poprzedniej, bo przez myśl przeszło mu, że przecież ghule rzemienie robiły z
ludzkiej skóry.
– To nie będzie konieczne –
powiedział zachrypniętym głosem. Jego głos ostatnio był wiecznie zachrypnięty.
– Proszę, wybacz te niespodziewane odwiedziny, panie. Jestem tu tylko po to...
– Wiem dokładnie po co tu
jesteś – przerwał mu Banoth. Nie podniósł głosu, tak właściwie to wydawał się
szeptać, a i tak niskie tony jego głosu wydawały się rozbrzmiewać w całej
opustoszałej komnacie. Nie było przy nim doradców ani innych gapiów, jakimi
otaczał się Seregil. Przy panu Twierdzy była tylko ta dziwna młoda kobieta,
która starała się kryć przed spojrzeniami, nawet stojąc tuż na pierwszym
planie. Nikt nie był więc świadkiem ich niecodziennego spotkania i Nahlowi
zaczęły się pocić ręce. – Szpiedzy donieśli mi, że zaledwie tydzień temu
prosiłeś o audiencję u króla. A dziś jesteś tu, podejrzewam że z dokładnie
takimi samymi informacjami, więc oszczędzę ci powtarzania się.
– Znaczy, wiesz, panie, jakie
wieści zaniosłem Szlachetnemu? Wiesz o moich podejrzeniach związanych
z księciem Rheynem i... – Słowa Nahla zamarły mu w ustach, gdy z prawdziwym
szokiem obserwował potężne ziewnięcie pana Twierdzy, którego ten wcale nie
postarał się ukryć. Wiedział. Wiedział i go to absolutnie nie obchodziło. Czyli
jego starania nie miały sensu, trudził się dostać pod wrota legendarnego Kła na
nic.
– Młoda, znajdź naszemu
gościowi jakąś wygodną komnatę – powiedział Banoth, a Nahl poderwał głowę,
nawet nie zdając sobie sprawę z tego, że moment temu spuścił ją ze
zrezygnowaniem. – Zobacz, ledwo stoi na nogach. A tanim alkoholem czuć od niego
na kilometr. – Banoth podniósł się z tronu, przeciągnął porządnie i
zeskoczył ze schodków, by stanąć tuż przed Nahlem. Nie pomylił się,
rzeczywiście nie był za wysoki, Jedyny górował nad nim przynajmniej o pół głowy.
Ale to nie jego sylwetka czy ubiór godny króla, jakim szczycił się Seregil,
sprawiały, że Banoth robił wrażenie. Banoth całym swoim jestestwem sugerował
autorytet, potęgę charakteru i aż wymagał od siebie niezachwianej uwagi. Bosy i
niechlujny, udający niezainteresowanie lub nawet znudzenie. A w tamtym momencie
Nahl przyrzekał w myślach, że przez wszystkie swoje długie lata żywotu, żaden
król czy królowa, ludzi bądź elfów, nie wyglądali tak, cóż, królewsko, jak
Banoth Okrutny. – Porozmawiamy nad ranem – powiedział głosem nieznoszącym
sprzeciwu, spoglądając Nahlowi prosto w oczy.
***
Dziś...
Obecne samopoczucie Banotha
bynajmniej nie odzwierciedlało kolejnego irytująco przyjemnie słonecznego
poranka. Mijając okna widział błękitne niebo i spokojne morze, łagodnie
okalające skały fundamentów Twierdzy - widok ten zapierał dech w piersiach.
Kieł być może i był przerażający (albo przerażająca była jego sława),
szczególnie podczas sztormu, ale nikt nie mógł zaprzeczyć, że był doprawdy
piękną warownią. Przede wszystkim tym, co wyróżniało ją od innych zamków w
Antizji, były okna. Te w niższych kondygnacjach zamku (w piwnicznych lochach
czy na parterze zajmowanym przez spichlerze i koszary armii) były zaledwie
niewielkimi świetlikami, ale te wyżej (na piętrach mieszkalnych, jak i tych prowadzących
do sal bankietowych i biblioteki) były przestronne, niektóre nawet mierzące od
podłogi do sufitu. I witraże. Utworzone z maleńkich szkiełek, zdobiły
większość okien Kła. Banoth był szczególnie dumny z tych we wschodniej wieży,
gdzie pierwsze promienie słońca rzucały na ściany smugi światła, odcieniami
niebieskiego koloru przypominające fale morza.
Teraz jednak dynamicznym
krokiem przemierzał niższe piętra zamku, aż w końcu zatrzymał się przed
odpowiednimi drzwiami. Nie, właściwie to się nie zatrzymał, zaledwie przystanął
na moment i wszedł do środka, zupełnie nie skrępowany wiedzą, że jest to czyjaś
sypialnia. Szczerze mówiąc, to fakt, iż to on musiał się fatygować po swojego
poddanego (znowu!) był raczej oburzający. W końcu to on tu rządził, czyż nie?
Nahl powinien być na każde jego zawołanie. Powinien, ale jego charakter raczej
to wykluczał. Banoth westchnął i skrzyżował ramiona na piersi stając nad
łóżkiem mężczyzny.
Już miał zerwać kołdrę z
leżącej pod nią postaci, gdy nagi najemnik wyszedł zza parawanu obok okna,
związując przydługie, złote włosy na czubku głowy.
– Dzień dobry – powiedział
spokojnie, niewinnie spoglądając na władcę Kła. Ten uniósł brew i przewrócił
oczami.
– Za dziesięć minut w sali
bankietowej, mamy egzekucję do omówienia – mruknął i zawrócił w kierunku drzwi.
– Czemu po mnie kogoś nie
posłałeś? – spytał Nahl, podchodząc do drzwi garderoby. Otworzył je zamaszyście
i na stopy wysypała się jej niezbyt uporządkowana zawartość. Po dywanie
potoczył się nawet hełm z wygrawerowanym łabędziem na czole.
– Nie pomagają groźby ani
prośby. Nikt już nie chce tutaj przychodzić. Twój urok osobisty wystraszył
wszystkich. Poza nimi. – Ruchem głowy wskazał postać ukrywającą się pod kołdrą.
Nahl zaśmiał się pod nosem.
– Zaraz u ciebie będę, o
panie.
– Nienawidzę tego twojego
sarkazmu – warknął Banoth i pośpiesznie opuścił pokój.
Nahl z półuśmiechem wciąż
błąkającym się na ustach przerzucił kilka ubrań, aż w rękach prześlizgnęła
mu się lekka kolczuga elfiej roboty i uśmiech zniknął. Drobne ogniwa już nie
lśniły, teraz pokrywała je zielona rdza, która wydawała się aż skrzypieć pod
palcami. Czemu on ją jeszcze trzymał? Teraz, jej przestarzały fason i ogniwa
wyprane z magii sprawiały, że była bezużyteczna. Kiedyś, jako młody żołnierz w
armii królowej Yllandy był dumny nosząc zbroję przystosowaną do skutecznej
walki ze smokami, dziś owe wspomnienia przyprawiały go o palpitacje serca i
mdłości. A przecież od Wielkiej Wojny minęły dziesiątki... nie, setki
lat.
W takich chwilach Nahl
przeklinał długowieczność swojej rasy. Czyż ludzie nie mieli szczęścia? Żyli
pełną piersią, zakładali rodziny, po czym umierali otoczeni przez najbliższych.
Tak mu się przynajmniej wydawało. Natomiast elfy, przeklęte nieśmiertelnością,
stawały się coraz bardziej cyniczne w stosunku do świata, odcinały się od
społeczności i odsuwały od siebie nawzajem, powoli odpływały w niepamięć. Nahl
słyszał pogłoski, że od śmierci księżniczki Livadii, w królestwie elfów nie
urodziło się ani jedno dziecko. Być może Wyel miał trochę racji w swoich
ponurych przewidywaniach i być może właśnie dlatego książę Rheyn zaczął swoje
spiskowanie.
Jedyny otrząsnął się z
przemyśleń i kolczuga wylądowała w kącie szafy, a na tors wciągnął jasną,
lnianą tunikę, w której mankiety wszyte były drobne kryształy. Nawet teraz, gdy
wyrzekł się wiary, a kulturę swoich pobratymców jawnie wyśmiewał, nie mógł
wyzbyć się nawyku – symbol Maneo pod postacią biżuterii lub na odzieniu zawsze
z nim był. Dziś błogosławieństwo księżyca by mu się przydało, bo na myśl o tym,
co zamierzał skręcało go w żołądku. Zawahał się, gdy na biodrach zawieszał
skórzany pas z pochwą na miecz. Czy Banoth domyśli się jego zdrady i, co
najważniejsze, czy kiedykolwiek mu wybaczy?
Minęło kolejne pół godziny,
zanim Nahl dotarł do sali kiedyś tronowej, dziś bankietowej, gdyż Banoth pozbył
się tronu kilka lat temu, bo „był niewygodny”. Nahl wiedział lepiej. Jednego
dnia, gdy Wiedźma przybyła na konferencję ambasadorów do Twierdzy, jej pana
najzwyczajniej w świecie wyśmiała. Wydawało mu się, że użyła słów
„pretensjonalny i kompensujący” opisując wielkość kamiennego tronu. Bawiło go,
jak bardzo Banowi zależało na jej opinii. Kiedyś podejrzewał, że pan Twierdzy
po prostu się w Wiedźmie zadurzył, później jednak porzucił teorię, bo Ban
wydawał się robić tylko i wyłącznie to, co wpływało na korzyść jemu i Twierdzy,
a jeśli od czasu do czasu wymagałoby to przystosowania się komentarzowi
niewygodnego gościa, tak właśnie postępował.
Zapukał i wszedł do środka.
Spodziewał się kolejnego spotkania ministrów, ale komnata była pusta, oprócz
samego syna Kła. Nahl rozejrzał się uważnie, jakby się spodziewał, że Jaenah
chowa się gdzieś w kącie, albo udaje posąg. Ale nawet księgowej nie było dziś
przy władcy Kła. Siedział na stole, tyłem do Nahla, bawiąc się jednym z
wisiorków, którymi ostatnio lubił dekorować swoją osobę. Najemnik nabrał
powietrza w płuca, postanawiając, że najlepszym wyjściem było po prostu
poruszenie tematu, nie było sensu tego przedłużać.
– Więc, jesteś pewien co
do tej egzekucji Fenna? Wiesz, złodziej mógłby nam się jeszcze
przydać – odezwał się, pełen nadziei, że Ban przyzna mu rację, ale
jednocześnie wiedząc, że pan Twierdzy nie zmieniał zdania, syn Kła nie okazywał
miłosierdzia.
– Szubienica już stoi. Wygląda
na to, że większość mieszkańców twierdzowego przylądku zebrała się na
przedstawienie – odparł Ban, nawet na Nahla nie spoglądając, wyglądał na bardzo
roztargnionego. W normalnych okolicznościach, Nahl zapytałby, o co chodzi, ale jego
obawy się potwierdziły i musiał zacząć działać. Miecz bezgłośnie wysunął z
pochwy akurat w momencie, gdy pan Twierdzy podniósł się z miejsca i odwrócił w
jego kierunku.
– Ban... – zaczął
przepraszającym, wręcz błagającym tonem, sam nie wierząc w to, co wyprawiał. I
to po tym wszystkim, co Ban dla niego zrobił.
– Nahl, odłóż miecz. – Nie
wydawał się rozeźlony, ani nawet zaskoczony.
– Nie możesz – powiedział
najemnik, jak małe, obrażone dziecko. – Znaczy, nie masz kompletnie powodu,
żeby złodzieja zabijać, naprawdę, to nie ma sensu.
– Nahl – powtórzył Banoth.
– Możesz go przecież z
powrotem wysłać do Odosobni. Sam go tam zawiozę!
– Nahl! – Dopiero wykrzyczane
imię najemnika do niego dotarło. Ban po raz pierwszy, odkąd się znali, zwrócił
się do niego po imieniu. Fakt ten zaskoczył i jednocześnie przeraził Jedynego.
Coś było zdecydowanie nie tak.
AaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaAaaaaaaaaaaaaaaaaa.
ReplyDeleteTeraz poważnie cię zabije. Pisz dalej. Proszę. Chce mieć na jutro rozdział. Błagam no ;-;
Ok, ok spokojnie, nie chcemy tu żadnych mordów :P Rozdział się pisze. Wolno :(
DeleteI jak ci idzie kochana? Mrrrr
DeleteAle co? Bo jeśli rozmawiamy ogólnie o życiu, to idzie świetnie. Nawet dziś obiad ugotowałam, więc dziesięć punktów dla Griffin(doru).
DeleteA tak na serio to dzisiaj po raz pierwszy przysiadłam, bo najzwyczajniej w świecie nie miałam czasu - mnie szara codzienność dogoniła, później wyjechałam z kraju na tydzień i tak dzień do dnia i się skumulował ponad miesiąc od ostatniej publikacji.
Łoooo to ciekawie xD no dobra ale i tak czekam na rozdziały ;) mam nadzieję że ci to nie przeszkadza, że tak przychodze i pytam. Bardzo ciekawi mnie ta historia i nie chce, aby urwała się gdzieś w środku dlatego Pan Kot przypomina się o swojej obecności tu c:
DeleteNo coś Ty, fakt że tu zaglądasz i pytasz jeszcze mnie motywuje, więc dzięki bardzo!
DeleteNadrobiłam! :D
ReplyDeleteJej!
Lubię Nahla. Mogłabym o nim czytać i czytać. :D Podobała mi się jego historia, fajnie było poznać bliżej jego przeszłość.
A końcówka oczywiście musiała być taka, że chcę automatycznie następny rozdział! :D
Cieszę się, że Nahl przypadł Ci do gustu! Obawiałam się, że ponieważ to taki niezbyt chętny bohater, że będzie ludzi irytował, hehe ;)
Delete