3.1 Zamiary najemnika

Jakieś trzy lata temu...
Dlaczego nikt mu nie wierzył? Był przecież ich pieprzonym bohaterem narodowym! Rheyn knuł i planował wszczęcie kolejnej wojny, coś, czego Nahl nie mógł ścierpieć. Nie po tym, jak skończyła się ostatnia. Nie chciał kolejnego powołania do wojska, nie chciał tego wszechogarniającego, paraliżującego strachu, nie chciał przekonania, że każdy kolejny dzień był jego ostatnim, nie chciał...
Ale nikt mu nie wierzył. Od ostatniej wojny minęło prawie dwieście lat, a czas ten Jedyny w większości spędził w alkoholowym stuporze. Nie skończył z własnym życiem tylko i wyłącznie dlatego, że się bał. Był niczego niewartym tchórzem, a już na pewno nie zasługiwał na czczenie, jakiego doświadczał od mieszkańców Antizji.
A jednak nikt mu nie wierzył. Raz na jakiś czas, Rycerza Ostatniej Nadziei zapraszano na wystawne bankiety. Był w końcu wychwytywany przez głowy kraju, ambasadorów i inne wysoko postawione osobistości i oklaskiwano samo jego istnienie, jakby był kimś więcej niż tylko zwykłym żołnierzykiem, któremu kiedyś, pokolenia temu, udało się kogoś pomyślnie ukatrupić. Przeklinał naiwność antizyjczyków za ich wieczną potrzebę do posiadania jakiejś ucieleśnionej formy dobra i honoru. Ale rozumiał też, że tak właściwie nie wielbili jego, tylko symbol, którym się stał. Był ich ostatnią nadzieją. I tym sposobem znalazł się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie, by podsłuchać odpowiednią rozmowę. Rozmowę, która wyciągnęła Nahla z życia w ciągłym stanie umysłowym pod tytułem: oddycham tylko po to, by istnieć. Bo nagle, w końcu, wyglądało na to, że życie jednak podsunęło mu pomysł na nadanie sobie sensu. Czyżby nadarzyła się okazja, by stać się Jedynym, ale tak na serio?
Jego pierwszym instynktem było powiedzieć królowej. Ale nawet w umyśle zamglonym alkoholem do Nahla dotarło, że oskarżanie jej syna być może nie da odpowiednich skutków, ba!, królowa prawdopodobnie była w to wszystko zamieszana. Bo jakże mogłaby nie wiedzieć o poczynaniach samego ambasadora elfów? Ale był jeszcze Seregil. Seregil VII, zwany Szlachetnym, jak jego prapradziadek. Król był wielbiony przez społeczność zarówno ludzi jak i elfów. Jego związek z elfią księżniczką miał być wspaniałym sojuszem, małżeństwem czysto politycznym. Okazali się jednak parą jak z obrazka, razem rządząc sprawiedliwie, wydawali się naprawdę przejmować losami wspólnego królestwa. Tak, Seregil na pewno by go wysłuchał, a jeśli nie, zrobiłaby to Livadia. Znał przecież księżniczkę odkąd była małym szkrabem.
Seregil zgodził się Jedynego wysłuchać, ale Nahl od swoich pierwszych słów wiedział, że król nie poświęca mu całej swojej uwagi zbyt zmartwiony księżniczką chorującą na Pustynną Gorączkę. Siedział na ławie tronowej, obitej bordowym aksamitem i wodził wzrokiem po pomieszczeniu wypełnionym tłumem doradców oraz głów szlachcianych rodzin należących do jego rady. Przestronna, dobrze oświetlona i ustrojona jaskrawymi kolorami sala tronowa przyprawiała Nahla o ból głowy, a jego argumenty potraktowane zostały z niedowierzaniem i oburzeniem, a sam król nazwał je wyssanymi z palca, skrajnie spiskowymi, jak śmiał w ten sposób wyrażać się o bracie jego drogiej Livadii? Jedyny dał za wygraną. Sam do końca nie rozumiał co popchnęło go do wtrącenia się do sytuacji. Co by to zmieniło, gdyby elfy ostatecznie podbiły Antizję? Próbował  się zastanawiać nad hipotetycznymi scenariuszami i ich czysto filozoficznymi rezultatami, ale zaczynało go mdlić więc dużo prościej było sięgnąć po butelkę.
I wtedy, gdy pod Kulawym Elfem starał się utopić wyrzuty sumienia, podsłuchał kolejną rozmowę. Zaczynał się w tym robić dobry. Wystarczyło na czoło nasunąć kaptur i upewnić, że wystarczająco cuchnie się piwem i ludzie nie poświęcali ci uwagi nawet wtedy, gdy pod kapturem i smrodem krył się niechętny bohater. Może powinien zostać szpiegiem?
Rozmowa dotyczyła Banotha, nowego pana na Twierdzy. Młody władca rządził od niedawna, ale już zdążył sobie wyrobić imponującą opinię. Podobno był też dość podejrzliwy, wręcz paranoiczny jeśli chodziło o jego wrogów. Brzmiał idealnie do celów Nahla.
– Jestem doprawdy zaszczycony – powiedział, choć ton jego głosu zdecydowanie tego nie potwierdzał. – Odwiedziny Rycerza Ostatniej Wiary wymaga uczczenia!
– Ostatniej Nadziei – wtrąciła się cicho kobieta, stojąca tuż przy tronie Banotha. W jej szarej sukni, z kosmykami włosów zgarniętymi za ucho i skulonymi, drobnymi ramionami, wydawała się wtapiać w otoczenie. Stała nieruchomo, jak posąg, czym wyraźnie kontrastowała z wiecznie wiercącym się Nahlem. Szczerze wątpił czy by ją w ogóle zauważył gdyby nie to, że się odezwała, mimo tego, że stała na pierwszym z trzech schodków prowadzących do tronu, tuż po prawej stronie zasiadającego go Banotha. Tron był ogromny, z ciemnego, ciosanego kamienia górował nad każdym, kto stawał u jego stóp. Być może to właśnie dlatego Nahl był tak rozczarowany widokiem samego Banotha. Czyżby to rozmiar tronu dawał złudne wrażenie, że pan Twierdzy był dość niski i tak jakby... mało imponujący?
Siedział z łokciem wspartym na szerokim ramieniu tronu, a jedną stopę miał opartą na kolanie, czym jeszcze potęgował swój niedbały wygląd. Jakby wcale nie chciał na Nahlowi zrobić dobrego wrażenia. Albo może właśnie o to chodziło? Może właśnie wrażenie starał się zrobić jak najgorsze? Ciemno-brązowe włosy sterczały mu we wszystkie strony, jakby nie miał pojęcia co to grzebień, gęsta, kilkocentymetrowa broda pokrywała mu policzki, a przedramiona obwiązane miał cienkimi rzemieniami, jak było stosowne w kulturze ghulowej. Na ten szczegół Nahl otrząsnął się nieznacznie z resztek alkoholowego upojenia nocy poprzedniej, bo przez myśl przeszło mu, że przecież ghule rzemienie robiły z ludzkiej skóry.
– To nie będzie konieczne – powiedział zachrypniętym głosem. Jego głos ostatnio był wiecznie zachrypnięty. – Proszę, wybacz te niespodziewane odwiedziny, panie. Jestem tu tylko po to...
– Wiem dokładnie po co tu jesteś – przerwał mu Banoth. Nie podniósł głosu, tak właściwie to wydawał się szeptać, a i tak niskie tony jego głosu wydawały się rozbrzmiewać w całej opustoszałej komnacie. Nie było przy nim doradców ani innych gapiów, jakimi otaczał się Seregil. Przy panu Twierdzy była tylko ta dziwna młoda kobieta, która starała się kryć przed spojrzeniami, nawet stojąc tuż na pierwszym planie. Nikt nie był więc świadkiem ich niecodziennego spotkania i Nahlowi zaczęły się pocić ręce. – Szpiedzy donieśli mi, że zaledwie tydzień temu prosiłeś o audiencję u króla. A dziś jesteś tu, podejrzewam że z dokładnie takimi samymi informacjami, więc oszczędzę ci powtarzania się.
– Znaczy, wiesz, panie, jakie wieści zaniosłem Szlachetnemu? Wiesz o moich podejrzeniach związanych z księciem Rheynem i... – Słowa Nahla zamarły mu w ustach, gdy z prawdziwym szokiem obserwował potężne ziewnięcie pana Twierdzy, którego ten wcale nie postarał się ukryć. Wiedział. Wiedział i go to absolutnie nie obchodziło. Czyli jego starania nie miały sensu, trudził się dostać pod wrota legendarnego Kła na nic.
– Młoda, znajdź naszemu gościowi jakąś wygodną komnatę – powiedział Banoth, a Nahl poderwał głowę, nawet nie zdając sobie sprawę z tego, że moment temu spuścił ją ze zrezygnowaniem. – Zobacz, ledwo stoi na nogach. A tanim alkoholem czuć od niego na kilometr. – Banoth podniósł się z tronu, przeciągnął porządnie i zeskoczył ze schodków, by stanąć tuż przed Nahlem. Nie pomylił się, rzeczywiście nie był za wysoki, Jedyny górował nad nim przynajmniej o pół głowy. Ale to nie jego sylwetka czy ubiór godny króla, jakim szczycił się Seregil, sprawiały, że Banoth robił wrażenie. Banoth całym swoim jestestwem sugerował autorytet, potęgę charakteru i aż wymagał od siebie niezachwianej uwagi. Bosy i niechlujny, udający niezainteresowanie lub nawet znudzenie. A w tamtym momencie Nahl przyrzekał w myślach, że przez wszystkie swoje długie lata żywotu, żaden król czy królowa, ludzi bądź elfów, nie wyglądali tak, cóż, królewsko, jak Banoth Okrutny. – Porozmawiamy nad ranem – powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu, spoglądając Nahlowi prosto w oczy.

***

Dziś...
Obecne samopoczucie Banotha bynajmniej nie odzwierciedlało kolejnego irytująco przyjemnie słonecznego poranka. Mijając okna widział błękitne niebo i spokojne morze, łagodnie okalające skały fundamentów Twierdzy - widok ten zapierał dech w piersiach. Kieł być może i był przerażający (albo przerażająca była jego sława), szczególnie podczas sztormu, ale nikt nie mógł zaprzeczyć, że był doprawdy piękną warownią. Przede wszystkim tym, co wyróżniało ją od innych zamków w Antizji, były okna. Te w niższych kondygnacjach zamku (w piwnicznych lochach czy na parterze zajmowanym przez spichlerze i koszary armii) były zaledwie niewielkimi świetlikami, ale te wyżej (na piętrach mieszkalnych, jak i tych prowadzących do sal bankietowych i biblioteki) były przestronne, niektóre nawet mierzące od podłogi do sufitu. I witraże. Utworzone z maleńkich szkiełek, zdobiły większość okien Kła. Banoth był szczególnie dumny z tych we wschodniej wieży, gdzie pierwsze promienie słońca rzucały na ściany smugi światła, odcieniami niebieskiego koloru przypominające fale morza.
 Teraz jednak dynamicznym krokiem przemierzał niższe piętra zamku, aż w końcu zatrzymał się przed odpowiednimi drzwiami. Nie, właściwie to się nie zatrzymał, zaledwie przystanął na moment i wszedł do środka, zupełnie nie skrępowany wiedzą, że jest to czyjaś sypialnia. Szczerze mówiąc, to fakt, iż to on musiał się fatygować po swojego poddanego (znowu!) był raczej oburzający. W końcu to on tu rządził, czyż nie? Nahl powinien być na każde jego zawołanie. Powinien, ale jego charakter raczej to wykluczał. Banoth westchnął i skrzyżował ramiona na piersi stając nad łóżkiem mężczyzny.
Już miał zerwać kołdrę z leżącej pod nią postaci, gdy nagi najemnik wyszedł zza parawanu obok okna, związując przydługie, złote włosy na czubku głowy.
– Dzień dobry – powiedział spokojnie, niewinnie spoglądając na władcę Kła. Ten uniósł brew i przewrócił oczami.
– Za dziesięć minut w sali bankietowej, mamy egzekucję do omówienia – mruknął i zawrócił w kierunku drzwi.
– Czemu po mnie kogoś nie posłałeś? – spytał Nahl, podchodząc do drzwi garderoby. Otworzył je zamaszyście i na stopy wysypała się jej niezbyt uporządkowana zawartość. Po dywanie potoczył się nawet hełm z wygrawerowanym łabędziem na czole.
– Nie pomagają groźby ani prośby. Nikt już nie chce tutaj przychodzić. Twój urok osobisty wystraszył wszystkich. Poza nimi. – Ruchem głowy wskazał postać ukrywającą się pod kołdrą. Nahl zaśmiał się pod nosem.
– Zaraz u ciebie będę, o panie.
– Nienawidzę tego twojego sarkazmu – warknął Banoth i pośpiesznie opuścił pokój.
Nahl z półuśmiechem wciąż błąkającym się na ustach przerzucił kilka ubrań, aż w rękach prześlizgnęła mu się lekka kolczuga elfiej roboty i uśmiech zniknął. Drobne ogniwa już nie lśniły, teraz pokrywała je zielona rdza, która wydawała się aż skrzypieć pod palcami. Czemu on ją jeszcze trzymał? Teraz, jej przestarzały fason i ogniwa wyprane z magii sprawiały, że była bezużyteczna. Kiedyś, jako młody żołnierz w armii królowej Yllandy był dumny nosząc zbroję przystosowaną do skutecznej walki ze smokami, dziś owe wspomnienia przyprawiały go o palpitacje serca i mdłości. A przecież od Wielkiej Wojny minęły dziesiątki... nie, setki lat. 
W takich chwilach Nahl przeklinał długowieczność swojej rasy. Czyż ludzie nie mieli szczęścia? Żyli pełną piersią, zakładali rodziny, po czym umierali otoczeni przez najbliższych. Tak mu się przynajmniej wydawało. Natomiast elfy, przeklęte nieśmiertelnością, stawały się coraz bardziej cyniczne w stosunku do świata, odcinały się od społeczności i odsuwały od siebie nawzajem, powoli odpływały w niepamięć. Nahl słyszał pogłoski, że od śmierci księżniczki Livadii, w królestwie elfów nie urodziło się ani jedno dziecko. Być może Wyel miał trochę racji w swoich ponurych przewidywaniach i być może właśnie dlatego książę Rheyn zaczął swoje spiskowanie.
Jedyny otrząsnął się z przemyśleń i kolczuga wylądowała w kącie szafy, a na tors wciągnął jasną, lnianą tunikę, w której mankiety wszyte były drobne kryształy. Nawet teraz, gdy wyrzekł się wiary, a kulturę swoich pobratymców jawnie wyśmiewał, nie mógł wyzbyć się nawyku – symbol Maneo pod postacią biżuterii lub na odzieniu zawsze z nim był. Dziś błogosławieństwo księżyca by mu się przydało, bo na myśl o tym, co zamierzał skręcało go w żołądku. Zawahał się, gdy na biodrach zawieszał skórzany pas z pochwą na miecz. Czy Banoth domyśli się jego zdrady i, co najważniejsze, czy kiedykolwiek mu wybaczy?
Minęło kolejne pół godziny, zanim Nahl dotarł do sali kiedyś tronowej, dziś bankietowej, gdyż Banoth pozbył się tronu kilka lat temu, bo „był niewygodny”. Nahl wiedział lepiej. Jednego dnia, gdy Wiedźma przybyła na konferencję ambasadorów do Twierdzy, jej pana najzwyczajniej w świecie wyśmiała. Wydawało mu się, że użyła słów „pretensjonalny i kompensujący” opisując wielkość kamiennego tronu. Bawiło go, jak bardzo Banowi zależało na jej opinii. Kiedyś podejrzewał, że pan Twierdzy po prostu się w Wiedźmie zadurzył, później jednak porzucił teorię, bo Ban wydawał się robić tylko i wyłącznie to, co wpływało na korzyść jemu i Twierdzy, a jeśli od czasu do czasu wymagałoby to przystosowania się komentarzowi niewygodnego gościa, tak właśnie postępował.
Zapukał i wszedł do środka. Spodziewał się kolejnego spotkania ministrów, ale komnata była pusta, oprócz samego syna Kła. Nahl rozejrzał się uważnie, jakby się spodziewał, że Jaenah chowa się gdzieś w kącie, albo udaje posąg. Ale nawet księgowej nie było dziś przy władcy Kła. Siedział na stole, tyłem do Nahla, bawiąc się jednym z wisiorków, którymi ostatnio lubił dekorować swoją osobę. Najemnik nabrał powietrza w płuca, postanawiając, że najlepszym wyjściem było po prostu poruszenie tematu, nie było sensu tego przedłużać.
– Więc, jesteś pewien co do tej egzekucji Fenna? Wiesz, złodziej mógłby nam się jeszcze przydać – odezwał się, pełen nadziei, że Ban przyzna mu rację, ale jednocześnie wiedząc, że pan Twierdzy nie zmieniał zdania, syn Kła nie okazywał miłosierdzia.
– Szubienica już stoi. Wygląda na to, że większość mieszkańców twierdzowego przylądku zebrała się na przedstawienie – odparł Ban, nawet na Nahla nie spoglądając, wyglądał na bardzo roztargnionego. W normalnych okolicznościach, Nahl zapytałby, o co chodzi, ale jego obawy się potwierdziły i musiał zacząć działać. Miecz bezgłośnie wysunął z pochwy akurat w momencie, gdy pan Twierdzy podniósł się z miejsca i odwrócił w jego kierunku.
– Ban... – zaczął przepraszającym, wręcz błagającym tonem, sam nie wierząc w to, co wyprawiał. I to po tym wszystkim, co Ban dla niego zrobił.
– Nahl, odłóż miecz. – Nie wydawał się rozeźlony, ani nawet zaskoczony.
– Nie możesz – powiedział najemnik, jak małe, obrażone dziecko. – Znaczy, nie masz kompletnie powodu, żeby złodzieja zabijać, naprawdę, to nie ma sensu.
– Nahl – powtórzył Banoth.
– Możesz go przecież z powrotem wysłać do Odosobni. Sam go tam zawiozę!
– Nahl! – Dopiero wykrzyczane imię najemnika do niego dotarło. Ban po raz pierwszy, odkąd się znali, zwrócił się do niego po imieniu. Fakt ten zaskoczył i jednocześnie przeraził Jedynego. Coś było zdecydowanie nie tak.

8 comments:

  1. AaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaAaaaaaaaaaaaaaaaaa.
    Teraz poważnie cię zabije. Pisz dalej. Proszę. Chce mieć na jutro rozdział. Błagam no ;-;

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ok, ok spokojnie, nie chcemy tu żadnych mordów :P Rozdział się pisze. Wolno :(

      Delete
    2. I jak ci idzie kochana? Mrrrr

      Delete
    3. Ale co? Bo jeśli rozmawiamy ogólnie o życiu, to idzie świetnie. Nawet dziś obiad ugotowałam, więc dziesięć punktów dla Griffin(doru).
      A tak na serio to dzisiaj po raz pierwszy przysiadłam, bo najzwyczajniej w świecie nie miałam czasu - mnie szara codzienność dogoniła, później wyjechałam z kraju na tydzień i tak dzień do dnia i się skumulował ponad miesiąc od ostatniej publikacji.

      Delete
    4. Łoooo to ciekawie xD no dobra ale i tak czekam na rozdziały ;) mam nadzieję że ci to nie przeszkadza, że tak przychodze i pytam. Bardzo ciekawi mnie ta historia i nie chce, aby urwała się gdzieś w środku dlatego Pan Kot przypomina się o swojej obecności tu c:

      Delete
    5. No coś Ty, fakt że tu zaglądasz i pytasz jeszcze mnie motywuje, więc dzięki bardzo!

      Delete
  2. Nadrobiłam! :D
    Jej!
    Lubię Nahla. Mogłabym o nim czytać i czytać. :D Podobała mi się jego historia, fajnie było poznać bliżej jego przeszłość.
    A końcówka oczywiście musiała być taka, że chcę automatycznie następny rozdział! :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Cieszę się, że Nahl przypadł Ci do gustu! Obawiałam się, że ponieważ to taki niezbyt chętny bohater, że będzie ludzi irytował, hehe ;)

      Delete

^