3.2 Głos w ciemności

– Nie możesz – powtórzył żałośnie. Banoth zignorował na wpół wzniesiony miecz i zbliżył się do najemnika, który wyglądał jakby wahał się pomiędzy zaatakowaniem swojego pana, a rzuceniem się z bezsilności na posadzkę. Cóż, Rycerz Ostatniej Nadziei tak właśnie zazwyczaj reagował. Nie był tym szlachetnym, odważnym wojownikiem z legend. Banoth znał go jako człowieka niepewnego siebie, któremu trudno było podejmować jakiekolwiek decyzje. Swoje niskie mniemanie o własnej osobie ukrywał pod sporą dawką udawanej obojętności i sarkazmu. Może właśnie dlatego tak go ciągnęło do władcy Kła? Potrzebował przy swoim boku kogoś bardziej stanowczego, kto nie zmieniał zdania za każdym razem, gdy coś nie wychodziło po jego myśli. Potrzebował Banotha tak samo mocno, jak i on potrzebował Nahla. Albo może raczej jego umiejętności podważenia zbyt drastycznych decyzji, jego niezachwianego sumienia i wiary w dobroć ludzkości. Tej ostatniej cechy, Ban szczerze nie znosił i doprawdy nie potrafił zrozumieć jak ktoś tak poszkodowany, wyśmiany przez los, mógł mieć tak optymistyczne nastawienie do świata.
– Nahl – powiedział, porzucając na moment surowość głosu i kładąc rękę na ramieniu najemnika. – Nie martw się, jak zabójca przyjdzie się dobijać do Twierdzy to wezmę winę na siebie – obiecał, ale chyba nie były to słowa otuchy, na które Nahl czekał. Na wzmiankę o Lye'u wyraźnie przeszedł go dreszcz i odepchnął od siebie władcę Kła, a po jego twarzy przemknął cień irytacji, być może nawet rozeźlenia. No cóż, przynajmniej Banoth spróbował, choć nie łudził się, że puste słowa zaradzą sytuacji. Zdecydowanie nie był zbyt okrzesany jeśli przychodziło do głębszych interakcji międzyludzkich. Ale Nahl zazwyczaj wybaczał mu gafy, samemu nadrabiając w oczarowywaniu wszelakich gości Twierdzy.
Władca Kła westchnęła ciężko i zwrócił się w kierunku drzwi z wyraźnym zrezygnowaniem. Nie miał innego wyjścia.

Intermedium - Nahl

Nowy rozdział się pisze. Serio. Życie zabiegane a priorytety się zmieniają, ale rozdział się pisze. Serio serio.
Anyway, mam taką super utalentowaną osóbkę w życiu, która czyta moje pisaniny i nawet je całkiem lubi. Narysowała mi skubana Nahla. Podziwiajcie.
Nahl w wykonaniu Lidorki.

3.1 Zamiary najemnika

Jakieś trzy lata temu...
Dlaczego nikt mu nie wierzył? Był przecież ich pieprzonym bohaterem narodowym! Rheyn knuł i planował wszczęcie kolejnej wojny, coś, czego Nahl nie mógł ścierpieć. Nie po tym, jak skończyła się ostatnia. Nie chciał kolejnego powołania do wojska, nie chciał tego wszechogarniającego, paraliżującego strachu, nie chciał przekonania, że każdy kolejny dzień był jego ostatnim, nie chciał...
Ale nikt mu nie wierzył. Od ostatniej wojny minęło prawie dwieście lat, a czas ten Jedyny w większości spędził w alkoholowym stuporze. Nie skończył z własnym życiem tylko i wyłącznie dlatego, że się bał. Był niczego niewartym tchórzem, a już na pewno nie zasługiwał na czczenie, jakiego doświadczał od mieszkańców Antizji.
A jednak nikt mu nie wierzył. Raz na jakiś czas, Rycerza Ostatniej Nadziei zapraszano na wystawne bankiety. Był w końcu wychwytywany przez głowy kraju, ambasadorów i inne wysoko postawione osobistości i oklaskiwano samo jego istnienie, jakby był kimś więcej niż tylko zwykłym żołnierzykiem, któremu kiedyś, pokolenia temu, udało się kogoś pomyślnie ukatrupić. Przeklinał naiwność antizyjczyków za ich wieczną potrzebę do posiadania jakiejś ucieleśnionej formy dobra i honoru. Ale rozumiał też, że tak właściwie nie wielbili jego, tylko symbol, którym się stał. Był ich ostatnią nadzieją. I tym sposobem znalazł się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie, by podsłuchać odpowiednią rozmowę. Rozmowę, która wyciągnęła Nahla z życia w ciągłym stanie umysłowym pod tytułem: oddycham tylko po to, by istnieć. Bo nagle, w końcu, wyglądało na to, że życie jednak podsunęło mu pomysł na nadanie sobie sensu. Czyżby nadarzyła się okazja, by stać się Jedynym, ale tak na serio?
^